czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział dwudziesty siódmy

,,Jedyny sposób, by odkryć granice możliwości, to przekroczyć je i sięgnąć po niemożliwe."

-Nie interesuje mnie czyje życie mi dasz-odparła dusza.-Chcę na nowo żyć.
-A kim byłaś kiedyś?-Zapytałam z nadzieją, że w między czasie uda mi się coś wykombinować i również z ciekawości.
-Byłam taka jak ty.
-Taka jak ja?-Spytałam.
-Byłam beztroska i wredna dla całego świata. Nikt nie mógł mnie złamać. Żyłam własnym życiem. Moje życie było piękne, aż do czasu... Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Gdy wracałam do domu potrącił mnie samochód. Kierowca wpadł w poślizg, przedarł się przez barierki i wpadł na chodnik. Ja i kierowca zginęliśmy na miejscu. Sądziłam, że trafię do nieba, ale tak nie było. Zostałam potępiona. Potępiona przez to, że nigdy nie potrafiłam kochać. Zostałam na ziemi. Widziałam swój pogrzeb, łzy bliskich. Błąkałam się po domu, szkole, aż w końcu trafiłam w to miejscu. Jezioro Topielców. Większość dusz to właśnie topielce. Ale nie ja. Ja zginęłam przez samochód. Przez nieuwagę. Przez przypadek ...
-Przepraszam-wyszeptałam. Nawet nie wiem czemu powiedziałam to słowo. Tak po prostu wypłynęło z moich ust. Zrobiło mi się jej żal. Zginęła mając jeszcze całe życie przed sobą.
-Przepraszasz...Przepraszasz.. Ja też przepraszam za to jaka byłam dla świata.
-Jak masz na imię?-Spytałam. Nie z czystej ciekawości. Mówiąc mi o swojej śmierci poczułam, jakby oddała mi kawałek swojego życia, które już straciła.
-Annabeth. Ale co to ma za znaczenie. Teraz jestem już tylko duszą. Duszą skazaną na wieczne potępienie.
-A..-Zaczęłam niepewnie.-Czemu znowu chcesz żyć?-Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę jak to pytanie jest beznadziejne i bez sensu.
-Dlaczego znowu chcę żyć? Chcę mieć kolejną szansę. Kolejną szansę zaczerpnąć w płuca świeżego powietrza, zasnąć w swoim łóżku, zobaczyć rodziców, jeśli tylko...Jeśli tylko jeszcze żyją.-Zakryłam usta ręką. W moich oczach wezbrały się łzy.
-Jak długo jesteś ...Martwa?
-Piętnaście lat, ale skończmy rozmawiać o mnie. Szukasz chyba tego.-Odparła i podniosła do góry Pierścień Świecy.
Racja. Czasu jest coraz mnie, a ja muszę wykonywać wszystko co rozkaże Glidia, inaczej mogę się pożegnać z przyjaciółmi i rodziną. Zostanę sama. Chociaż jeśli wykonam wszystkie zadania proroctwo się wypełni i całym światem zawładnie ciemność. Czyli i tak wszyscy umrzemy. Świetny plan, nie ma co Kress.
-Nie mogę-powiedziałam po chwili patrzenia na pierścień.-Nie oddam ci swojego życia.
-Wiem i dlatego ci go dam-odparła Annabeth i podfrunęła do mnie.-Weź.
Zdezorientowana wyciągnęłam rękę po pierścień.
-Czemu mi go dajesz? Chciałaś przecież życie?
-Wiem, ale po rozmowie z tobą ...Gdybym zabrała ci życie nie miałabym szansy na zbawienie. Tak, więc weź Pierścień Świecy. Niech tobie uratuje życie. I pamiętaj. Samotność jest przedsionkiem śmierci, a śmierć jest jedynie przebudzeniem ze snu. Naucz się kochać.-Po tych słowach rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając mnie nad Jeziorem Topielców, wpatrzoną w pierścień. Pierwsze zadanie wykonane.
Ruszyłam biegiem w stronę lasu, gdzie wyszłam z chmurnych wrót. Biegłam tak szybko, że zdąrzyłam wyschnąć po mojej nieudanej próbie nurkowania w jeziorku.
Tak, jak myślałam chmurne wrota były już otwarte.
-Mam pierścień!-Wykrzyczałam, gdy z powrotem znalazłam się w sali, którą kilka godzin temu opuściłam.
-Panna Kress pierwszy raz wykonała poprawnie swoje zadanie. Brawa.
-Chcę zobaczyć swoich rodziców-odparłam, nie zważając na słowa  Glidi.
-Jeszcze nie teraz. Zostały dwa zadania. Teraz połóż pierścień na podłodze i się odsuń.-Z niechęcią zrobiłam co mi kazała. Położyłam pierścień na podłodze i się odsunęłam, a on zniknął.
-Doskonale-dobiegł mnie cichy głos.-Kolejne zadanie jednak nie będzie takie łatwe.
-Co mam zrobić?-Spytałam szybko.
-Udasz się do Lofarii i zdobędziesz krew syreny.
-Ty żartujesz?-Zaśmiałam się pod nosem.-Czy ja wyglądam jakbym miała skrzela?
-Przed wejściem do wody wypijesz ten eliksir.-W tym momencie na podłodze pojawiła się mała fiolka z różowym napojem. Wzięłam go do ręki i obejrzałam z każdej strony, a Glidia mówiła dalej.-Pozwoli ci on oddychać pod wodą. Efekt nie jest niestety za długi. Wynosi około półtorej godziny do dwóch. Nie więcej.
-Do czego ci te wszystkie rzeczy?-Spytałam chowając fiolkę do tylnej kieszeni spodni.
-Przez pełnią księżyca trzeba wypełnić rytuał. Wiesz. Ty, inne osoby, dziwne przedmioty jak Pierścień Świecy, krew syreny i ..
-I co?
-Tego dowiesz się jak zdobędziesz krew syreny.
-A kiedy zobaczę rodziców?-Glidia już nie odpowiedziała. Mogłam się tego spodziewać. Ona od zawsze świetnie grała. Nikt nie mógł jej powstrzymać. Była przebiegła i wredna.
Usiadłam na podłodze po turecku, jednak nie minęło nawet pół godziny, kiedy otworzyły się przede mną chmurne wrota.
-Zapraszam do Lofarii-odparł głos Glidi.
-Dziękuję-wyszeptałam sarkastycznie pod nosem i przekroczyłam te przeklęte wrota. Mam ich już dość.

***
W tym samym czasie w wiosce Nofeji.
-Wróciła?-Spytał Aker Violin stojąc w drzwiach jej domku.
-Spokojnie. Usiądź i nie martw się. Rebecka na pewno zaraz wróci.
-Nie martw się. Łatwo ci powiedzieć-odparł chodząc w kółko po pokoju i co chwilę poprawiając swoje ciemno brązowe włosy.
-Kochasz ją.
-Kogo?-Spytał, zatrzymując się na chwilę, a w jego błękitnych oczach pojawił się błysk.
-Amandę.
-Tak-odparł bez chwili zastanowienia.
-Wrócili!-Zza drzwi domku dobiegały krzyki wzywające wszystkich pod wierzbę.
Aker podbiegł do Rebecki pierwszy. Tuż za nim była Violin.
-Nie jest dobrze-odparła, kręcąc głową.
-Wykonała pierwsze zadanie?-Spytali jednocześnie Aker i Violin.
-Teraz już powinna być w trakcie drugiego.-Powiedział lekko zawiedziona Rebecka.
-Ona wie co robi?-Spytał ktoś z tłumu Nofeji gromadzących się wokół.
-Nie mam zielonego pojęcia. Dobrze wie co się stanie, jeśli proroctwo się wypełni, ale musi też ratować przyjaciół i rodzinę. Na jej miejscu każdy postąpiłby tak samo.
-Co w takim razie robimy?-Spytał Aker.
-Amanda jest teraz w Lofarii, jeśli nasi ludzie mają dobre informacje. Tam nie uda nam jej się odbić. Będziemy musieli czekać, aż dostanie trzecie zadanie.
-A nie możemy znowu włamać się do Aprilfall?-Zapytała Violin poprawiając okulary.
-I w tym jest problem. Nie wiemy, gdzie Glidia ją zabrała. W żaden sposób nie możemy ich namierzyć. Musimy czekać. To jedyne rozwiązanie. Amanda da sobie radę.

***

Z chmurnych wrót wyszłam obok wodospadu. Stałam na wielkim kamieniu. Spojrzałam w dół.
-Tu jest ze czterdzieści metrów-powiedziałam sama do siebie, próbując przekrzyczeć wodospad.
Znając Glidię i jej pomysły, obstawiałam, że aby dostać się do Lofarii muszę skoczyć. I tak oczywiście się stało. A raczej powinno się stać.
Skoczyć z czterdziestometrowego wodospadu w cale nie jest tak łatwo.
Wzięłam głęboki oddech i starałam się stłumić dźwięk spadającej wody. Powoli wyjęłam fiolkę z tylnej kieszeni spodni. Mocno ją zacisnęłam i wypiłam.
Gdy stałam tak z zamkniętymi oczami przypomniały mi się słowa Paula. gdy spotkałam się z nim w ,,Tileney". 
,,Czasem trzeba zamknąć oczy i skoczyć. Zaufać. Bądź odważna, Amando Kress"
-Jestem odważna-odparłam i skoczyłam w głąb wodnej przestrzeni.


Szalona dziewczyna

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział dwudziesty szósty

"Korytarz życia"
Chwiejnym krokiem idę po korytarzu
w miejscu, gdzie życie rodzi i umiera
W mojej krwi płynie kroplówka
i reszta determinacji.
Na białych ścianach widzę historię mojego życia:
dziecięca beztroska,
zakuwanie do szkoły,
kłótnie z rodzeństwem,
przytulanie rodziców,
pierwsza miłość,
narodziny moich dzieci i ich rozwój.
Czuję jak tlen odchodzi z moich płuc
i domalowuję śmierć na końcu korytarza życia...

Koszmary chyba pozostaną ze mną już na zawsze. Chociaż może nie jest to skutek całej tej wojny, ale braku jedzenia. W gruncie rzeczy nigdy za dużo nie jadłam, ale tutaj w tej wiosce. W naszej mini lodówce są tylko same warzywa typu marchewka, ogórek, pomidor i papryka. Jeżeli Nofeje jedzą tak na co dzień i zamierzają stanąć do bitwy, jestem poważnie zaniepokojona.
Wstałam powoli z łózka i stwierdziłam, że muszę wziąć prysznic. Po cichu, aby nie budzić Violin śpiącej na łóżku obok, wyszłam z pokoju do również jak lodówka, małej łazienki. Zimny prysznic bardzo dobrze mi zrobił. Z resztą nie miałam żadnego wpływu na to. Gorącej wody wcale nie było. Zaczynam tęsknić za domem. Po raz pierwszy od kilku dni o nich pomyślałam i zastanowiłam się, czy się o mnie martwią, czy zadają sobie pytani, gdzie teraz jestem?
Pewnie jeszcze dłużej zastanawiałabym się nad nim, ale zza drzwi łazienki dobiegł mnie głos Violin. Szybko się wytarłam, założyłam te same ciuchy, bo oczywiście innych nie miała i poszłam do kuchni coś zjeść.
-Widzę, że przekonałaś się do warzyw-odparła Violi, stając w drzwiach.
-A mam inny wybór?-Spytałam wymachując nadgryzioną marchewką.
-Też prawda-powiedziała i mile się uśmiechnęła-Jeszcze cztery dni.
-Wiem.
-Boisz się?-Spytała gryząc ogórka.
-Tego, że możemy zginąć? Tak, ale już o tym rozmawiałyśmy.
-Masz rację-odparła i zajrzała na lodówki.-Co był za chłopak?
-Co?-Spytałam lekko zdziwiona tym pytaniem.
-Ten, u którego byłaś jak przyszłam przedstawić ci plan mój i Akera.
-Paul? To tylko znajomy. Czego ty tam długo szukasz w tej lodówce?
-Nawet nie próbuj zmieniać tematu-odparła i wyciągnęła następnego ogórka.
-W cale nie zmieniam tematu.
-Owszem zmieniasz. Więc kim jest ten cały Paul?
-Już mówiłam. To zwykły znajomy.-Odparłam kończąc marchewkę i w duchu modląc się, aby Violin dalej się tak nie dopytywała. Ona jednak nie dała za wygraną. Musiałam jej opowiedzieć wszystko od początku i to z najmniejszymi szczegółami. Jak się poznaliśmy, jak próbował się ze mną umówić i tak dalej, aż do dnia kiedy w jego domu zjawiła się moja nowa koleżanka.
-I to wszystko-odparłam kończąc swoją wypowiedź.-Zwykły znajomy.
-Amanda czy ty dopiero się urodziłaś?
-Hahaha co?-Zaśmiałam się. Nie sądziłam, że Violin może mówić tak prosto z mostu.
-Serio, nie widziałaś jak na ciebie patrzy? Już po jego spojrzeniu widać, że on nie jest tylko znajomym. Jest kimś więcej. Przynajmniej on by tego chciał.
-Przestań. Mam Akera. Nie chcę tu żadnych trójkątów. Moje życie to nie książka, aby było w nim miejsce na jakieś bezsensowne romanse. A zresztą Paul szybko znajdzie sobie dziewczynę.
Nagle z dworu dobiegł krzyk. Szybko wybiegłyśmy z naszego domku, aby sprawdzić co się stało.
Gdy byłyśmy już na zewnątrz zobaczyłyśmy Nofejów biegających po całej wiosce. Wielu krzyczało ,,Uważajcie na głowy" i po tych krzykach i my spojrzałyśmy w górę. Nad naszymi głowami kłębiły się czarne chmury. Zerwał się bardzo silny wiatr. Nagle w kłębowisku dostrzegłam czarne pióra, a potem znajomy mi głos.
-Panna Kress pomyliła chyba miejsca-powiedziała Glidia lądując tuż przede mną. Wyglądała tak jak zwykle. Idealnie dopasowana bluzka i żakiet oraz czarne spodnie. Brązowe włosy były spięte w kok.
-Odejdź stąd!-Wykrzyknęła Rebecka, wybiegająca ze swojego domku. Tuż za nią wybiegł Aker.
-No wiesz. Wpadam w odwiedziny, a tu takie nie miłe powitanie.
-Wracaj skąd przyleciałaś albo źle to się dla ciebie skończy!-Wykrzyknął Aker i podszedł do mnie, obejmując mnie ramieniem.
-Tuż za uroczy obrazek.-Uśmiechnęła się, odsłaniając doskonale białe zęby.-Aż mi niedobrze.
-Glidio to nie ma sensu. Mamy armię i to my wygramy. Przegrałaś i pogódź się z tym-powiedziała Violin. Nie sądziłam, że ona się odezwie.
-Ja przegrałam? Ja? Wy chyba mnie nie doceniacie? A teraz poproszę, aby Amanda udała się zemną.
-Nie ma mowy!-Wykrzyknęłam i popatrzyłam na wszystkich. Na Akera, który mnie przytulał, na Violin stojącą obok mnie, na Rebeckę i na Nofejów.-Zostaję tu.
-No cóż. W takim razie będziesz musiała się pożegnać z Davidem, Cynthią i rodzicami. Chociaż ich nigdy nie lubiłaś. Prawda?
-Co im zrobiłaś?-Spytałam,zaciskając rękę w pięść.
-Jeszcze nic, ale jeśli ze mną nie pójdziesz w śród ludzi nie będziesz miała już nikogo. Sądzę, że się dogadałyśmy-odparła i znowu się uśmiechnęła.
Po tym co usłyszałam byłam gotowa z nią pójść. Muszę ocalić jedyne osoby, które były ze mną całe życie.
Zrobiłam krok do przodu, ale Aker mnie powstrzymał.
-Nie możesz.
-Aker-odparłam i popatrzyłam w jego niebieskie oczy-muszę. Ja jestem tylko jedna. Jeśli ocalimy mnie zginie czwórka niewinnych osób.
-A jeśli wypełni się proroctwo zginie ich jeszcze więcej-odparła Rebecka, cały czas nie spuszczając wzroku z Glidi.
-Koniec tych rozmów. Idziesz czy nie? -Spytała i rozłożyła swoje czarne skrzydła.
Zrobiłam kolejny krok do przodu, rozglądając się dookoła. Nofeje. Wszędzie Nofeje. Spojrzałam na jednego z nich,stojącego tuż obok Glidii. Przy jego pasku dostrzegłam nóż. To może być rozwiązanie.
Szybko podbiegłam do niego i wyciągnęłam z paska nóż. Glidia zrobiła gwałtowny krok w moją stronę, jednak ja ją powstrzymałam. Przystawiłam sobie nóż do gardła.
-Spokojnie-odparła rozkojarzona. Takiego obrotu spraw chyba nikt się nie spodziewał.
-Nie-odparłam i się uśmiechnęłam.-Teraz ja stawiam warunki, albo..
-Albo proroctwo nie wypełni się za cztery dni, tylko teraz kiedy poderżnę sobie gardło. Wybór należy do ciebie.
Glidia lekko się uspokoiła. Chyba zauważyła, że trzęsą mi się ręce. Ja też to dostrzegłam i mocniej chwyciła nóż.
-Dobrze, zatem słucham-powiedziała i rozłożyła ręce.
-Masz uwolnić moich rodziców i przyjaciół i obiecać, że nikogo z tej wioski nie skrzywdzisz.
-I co w tedy?-Spytała lekko zaniecierpliwionym głosem.
-Wtedy, i tylko wtedy z tobą pójdę. Ale muszę mieć jakąś gwarancję, że wszyscy są bezpieczni-odparłam i zastanawiałam się, czy moje warunki na pewno są dobrze formułowane i czy to ma w ogóle jakiś sens. No, bo czemu Glidia miałaby słuchać jakieś szesnastolatki?
-Dobrze. Załóżmy, że dam ci to wszystko napisane na Pakcie Trybunału. Zgoda?
-Chcę najpierw dostać to coś-wyciągnęłam rękę w jej kierunku i już po chwili znalazł się w niej zwinięty w rulon dokument. Powoli zabrałam nóż ze swojej szyi i rozwinęłam papier.
-Na dole jest mój podpis. Brakuje tylko twojego.
Szybko przebiegłam wzrokiem treść Paktu Trybunału. Wszystko było tak jak chciałam.
-Czym mam podpisać?
-Najlepiej krwią. Tylko nie z gardła a z palca. Wystarczy jedna kropla.
Spojrzałam na swoją rękę i na wszystkich, którzy stali dookoła. Nikt nawet się nie ruszył. Wszyscy wstrzymali oddech. Chwyciłam mocniej nóż i przejechałam jego ostrzem po wewnętrznej stronie dłoni. Krew wypłynęła natychmiast. Dwie krople nie trafiły na dokument. Dopiero trzecia padła na papier. W tym samym momencie Pakt rozpłynął się w powietrzu.
-Zapraszam w moje skromne progi panno Kress-odparła i otworzyła chmurne wrota.
Wszystko działo się tak, jakby czas stanął w miejscu. Nikt nic nie powiedział. Przekroczyłam chmurne wrota.
-Czemu nic nie zrobiłaś?-Spytał Aker Rebecki.
-Aker, wiem ile znaczy dla ciebie Amanda, ale Pakt Trybunału to na prawdę ważny dokument. A z resztą ona podpisała go z własnej woli.
-Mam gdzieś ten cały dokument! Za cztery dni wypełni się proroctwo! Chodzi o tysiące ludzi!
-Nie wiem, czy wy też zauważyliście, ale do proroctwa są potrzebne dwie dziewczyny-odparła ze spokojem Violin-A Glidia zajęła się tylko jedną, mając też mnie pod ręką. Czemu mnie nie zabrała?
-Właśnie. Zawsze były dwie dziewczyny. A Glidia lata tylko za jedną, ale czemu? Czemu chce tylko Amandę?
-Nofeje!-Wykrzyknęła Rebecka-ruszamy!

***

Nic nie pamiętałam po przekroczeniu chmurnych wrót. Obudziłam się dopiero kilka minut lub nawet godzin później w małym białym pokoju. Nie było w nim nic. Żadnych mebli, dekoracji. Po prostu nic. Wstałam cała obolała z podłogi i przeczesałam włosy palcami.
-Halo!-Wykrzyknęła z nadzieją, że ktoś mi odpowie. Ku mojemu zdziwieniu tak się stało.
-Panno Kress jak dobrze wiesz, zanim nadejdzie Dzień Księżyca musisz wykonać trzy zadania.
-Ej, Glidia, czy ty o czymś nie zapomniałaś?-Spytałam jeszcze raz analizując sytuację przed przekroczeniem chmurnych wrót. Czemu Glidia ściga cały czas tylko i wyłącznie mnie.
-Co masz na myśli? -Spytał głos.
-Ja jestem tylko jedna, a do proroctwa potrzebne są dwie dziewczyny. Czemu wczoraj nie zabrałaś też Violin?
-Ty jesteś dużo ważniejsza niż jakaś tam ruda dziewczyna. Ona i ten twój przyjaciel David, o którym była mowa w proroctwie o znamieniu to tylko takie dodatki. A ty jesteś najważniejsza. 
-Nie rozumiem-wymamrotałam pod nosem i usiadłam na podłodze. Siedziałam chyba ze dwie godziny, aż ponownie odezwał się głos Glidii.
-Już czas na pierwsze zadanie. Udasz się do Lasu Preitar odnajdziesz Jeziorko Topielców.
Słysząc tą nazwę od razu przypomniał mi się mój koszmar. Coś lub ktoś mnie wtedy goniło.
-Zanurkujesz w tym Jeziorku i odnajdziesz Pierścień Świecy.
-A co jeśli będę próbowała uciec?
-Czasami jesteś bardzo zabawna. Nic dziwnego, że wpadłaś w oko Akerowi. Nie możesz uciec. Pakt, który podpisałaś ci nie pozwoli. To coś w rodzaju łańcucha. Działa w obie strony. Ty nie uciekasz tak jak obiecałaś, a ja nikogo nie zabijam, tak jak jest w Pakcie Trybunału.
-A do czego w takim razie ten pierścień?
-To już cię nie interesuje.-W tym momencie otworzyły się chmurne wrota.-Zapraszam do Lasu Preitar. Radzę się śpieszyć.
Zrobiłam dwa kroki do przodu. Przed przekroczeniem wrót wzięłam głęboki oddech. Sama się na to zgodziłam.

***

Las Preitar wyglądał dokładnie jak ten z mojego snu. Tylko wtedy byłam w nim podczas Dnia Księżyca. Tym razem Księżyc był tylko małym skrawkiem, tak więc dawał mało światła. Ruszyłam przed siebie. W duchu modliłam się, aby nic mnie nie ścigało. Szybkim krokiem przemierzałam las, aż w końcu dotarłam do wzgórza, tak jak w moim śnie. Zeszłam bardzo powoli pamiętając, że wtedy się z niego stoczyłam. Nad Jeziorem Topielców unosiła się mgła. Przynajmniej tak myślałam. Jednak potem przypomniały mi się słowa, jakie usłyszałam w swoim śnie. To były dusze topielców. Dusze potępione.
-Teraz muszę tylko tam zanurkować-odparłam sama do siebie. To chyba nie był dobry pomysł. Ale muszę ratować swoich rodziców i przyjaciół. Jedynych przyjaciół.
Zerwał się silny wiatr. Masa liści zerwała się do listopadowego tańca. Kilka nawet wplątało mi się we włosy. Im dłużej stałam przy tym jeziorku, tym bardziej się bałam. Ale muszę to zrobić.
Zanurzyłam jedną nogę. Woda była lodowata. Powoli zanurzałam się w Jeziorku Topielców, aż w końcu całkowicie zniknęłam. Były ze trzy metry głębokości. Wynurzałam się co chwila i dalej znikałam w ciemnej otchłani. Nic. Nie mogłam znaleźć nic. Odszukanie tak małego pierścienie, w tak ogromnym jeziorze było niemożliwe. Zrezygnowana wyszłam na brzeg. Cała trzęsłam się z zimna. Oparła się o drzewo i z trudem przełykałam ślinę. Nie dam rady. 
-Pierścienia szukasz -odparł jakiś głos. Szybko zerwałam się na nogi. I wykrzyknęłam, aby ten ktoś się pokazał. 
-Jestem duszą potępioną-odparł znowu głos.-Jam wiem, gdzie jest Pierścień Świecy.
-Co chcesz w zamian?-Spytałam od razu. Pierwsze raz miałam do czynienia z duszą potępioną, ale coś mi podpowiadało, że one wcale nie są przyjazne.
-Coś czego nie mam już dawno. Coś co zostało mi odebrane w tym jeziorku.
-Życie-wyszeptałam pod nosem.-Chcesz moje życie?


Szalona dziewczyna



czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział dwudziesty piąty


,,Ta­kie bo­wiem są re­guły: jeśli wy­bierasz życie, wy­bierasz także śmierć. "

Biegłam przez ciemny las. Uciekałam. Coś, albo ktoś mnie gonił.
Była pełnia. Dzień Księżyca. Dziś powinno wpełnić się proroctwo.
Biegłam coraz szybciej. Usłyszałam szelest w krzakach. Potknęłam się o wystający korzeń drzewa.
Leżałam twarzą do ziemi. Za plecami usłyszałam kroki.
Ostrożnie podniosłam głowę do góry. Przede mną nikogo nie było, ale czułam, że gdzieś niedaleko ktoś lub coś się czai. Czułam na sobie to złowieszcze spojrzenie.
Powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów, wstałam z ziemi, odszepując ziemię ze spodni. Zaczął padać deszcz.
Rozejrzałam się dookoła. Drzewa delikatnie kołysały się na listopadowym wietrze, a księżyc przedzierał się prze ich konary.
Nagle w oddali lasu wyłoniła się czarna postać.
Ruszyłam do biegu. Z coraz większą prędkością mijałam drzewa nie zwracając uwagi na zadrapania, które powstawały w wyniku uderzania o małe gałązki.
Powoli zaczynało brakować mi tchu. Już dłużej nie dam rady tak biec.
Odwróciłam się do tyłu i w tym momencie potknęłam się kolejny raz, ale tym razem zaczęłam turlać się ze wzgórza tuż do jeziora u jego podnóży.
Wpadłam do wody. Zakrztusiłam się po takim nagłym zanurzeniu się. Szybko staram się wypłynąć na powierzchnię.
Udało się. Szybko wyszłam z wody. Na szczycie wzgórza stała czarna postać, spoglądająca nie na mnie, ale na jezioro. Szybko odwróciłam spojrzenie.
Nad wodą jeziora unosiły się zjawy.
-Topielce, topielce-powtarzał jakiś szept w oddali.-Dusze potępione, tak jak dusza tej, która zaczęła przepowiednię i która już nic nie uratuje.

***

-Amanda! Mój Boże Amanda! Obudź się!-Krzyczała Violin, próbując mnie obudzić.
-Dusza potępiona-wyszeptałam. Byłam cała roztrzęsiona. Jeszcze nigdy nie miałam tak rzeczywistych snów, a raczej koszmarów.
-Co? O czym ty mówisz?-Spytała Violin, siadając na skraju mojego łóżka.
-Która godzina?-Spytałam, starając zmienić temat. Nie chciałam opowiadać o swoim koszmarze.
-Jedenasta-odparła spokojnie.
-Co!?-Wykrzyknęłam i szybko zerwałam się z łóżka.-Zostało pięć dni do Dnia Księżyca, a wy nic nie robicie?!
-Am uspokój się-odparła Violin, wstając z mojego łóżka.-Nic nie możemy zrobić. Jeśli Glidia nas tu nie znajdzie, jesteśmy bezpieczne.
-A co jeśli jednak nas zlokalizuje? Co wtedy?
-To, że nas znajdzie jest mało prawdopodobne, ale jeśli to się stanie, będziemy walczyć. Będziemy walczyć, o siebie nawzajem, o światło i o to, aby Upadłe Królestwo i Gliia już nigdy nam nie zagrażali.
-Czyli co zamierzacie z nią zrobić? Chcecie ją złapać i zabić?
-Nie. To nie będzie wystarczająca kara za to co uczyniła. Z jej rąk zginęło wiele aniołów i ludzi. Glidia to potwór bez serca. Dla niej liczy się tylko zysk i władza. Dlatego zabiła świętej pamięci  władców Elizabeth i Markusa, a ich dziecka też się pozbyła.
-Co wiesz o moich rodzicach, czyli o poprzednich władcach Aprilfall?-Spytałam pełna nadziei, że w końcu po tylu latach dowiem się czegoś o moich rodzicach.
-Nie wiem za dużo-odparła z powrotem siadając na moim łóżku.-Rządzili Aprilfall przez dwadzieścia lat, dopóki Glidia nie zaczęła wszczynać buntów, że niby Elizabeth jest potomkiem z innego świata i nie powinna zasiadać na tronie. Wszystkie bunty jednak zostały stłumione, a zaprzestane, kiedy Na świat przyszedł królewski potomek, czyli ty. Gdy ta wiadomość dotarła do Krempel, Glidia wpadła w szał. Teraz musiała się pozbyć nie tylko pary królewskiej, ale i ich bachora.
Jak to zrobiła nikt nie wie. Jest wiele wersji. Jedna mówi, że otruła Elizabeth i Markusa, druga, że zadźgała ich jak spali, trzecia, że wepchnęła ich do lustra nicości. A o dziecku nic nie było wiadomo. Nikt nie wiedział, czy Glidia je zabiła, czy darowała mu życie. Ale teraz już wiemy.
-Czekaj. Czyli wy nie macie pewności, że to ja?
-Prawie. W sumie Glidia ci powiedział, że zabiła twoich rodziców i wiedziała, kiedy się urodziłaś. To na pewno ty. Zachowanie Glidi nawet o tym świadczy. Ściga cię już od wielu lat, aby tylko wypełnić proroctwo.
-Nadal nie rozumiem tego proroctwa. Czemu mamy być kluczem do ciemności świata ludzi?
-Też nie mam bladego pojęcia. Obie w tym siedzimy. Musimy to przetrwać.
-Nic nie musimy-odparłam i podeszłam do okna.-W każdej chwili możemy to przerwać.
-Chcesz się zabić? Taki masz wspaniały pomysł na życie?
-Życie! Moje życie jest do niczego. Widzę jakieś przeklęte anioły, muszę walczyć z świruską, która chce aby na świecie zapanował mrok, mieszkam w wiosce elfów, mam autoimmunologie, dzieciństwo spędziłam w Domu Dziecka, a jak zostałam adoptowana okazało się, że to tylko dlatego, by anioły miały mnie na oku. Tak. Twierdzę, że zabicie się to najlepszy pomysł z możliwych.
-Nie możesz.
-Oczywiście, że mogę. Kto mi zabroni?
-Nie chodzi o to, że ktoś ci zabroni. To po prostu niemożliwe.
-Co?-Spytałam odwracając się do niej.
-Ty na prawdę mało wiesz.
Wzruszyłam ramionami. Violin miała rację. Nie wiedziałam nawet połowy tego co ona.
-Zobacz-odparła i poszła do kuchni. Stamtąd przyniosła stołek. który postawiła centralnie pod żylandorem.
-Czekaj. Co ty chcesz zrobić?-Spytałam z lekkim przerażeniem.
Na moje pytanie było jednak za późno, bo Violin zrobiła swoje. Bez żadnego problemu zbiła zapaloną żarówkę. Ręką. Zmiażdżyła palącą się żarówkę ręką.
-Jak?-To było jedyne co mogłam powiedzieć. Normalny człowiek już dawno by nie żył. Normalny. A my niestety takie nie jesteśmy.
-Jetem córką Diabła. Nawet jakbym chciała się zabić nie mogę.
-Czyli nawet nie umrzesz ze starości?
-Tego akurat nie wiem. Może. Może nie. Ludzie mają różne zdania na temat życia i śmierci.
W tym momencie ktoś zapukał do naszych drzwi.
Natychmiast poszłam sprawdzić kto to może być.
-Wzywają nas pod wierzbę. Jakaś narada na wypadek ataku Glidii, czy coś w ten deseń-odparła Aker od razu, gdy tylko otworzyłam drzwi.
-Okay-powiedziałam i go pożegnałam.

***

Pod wierzbą znajdowało się kilkanaście ławek i stolików. Nic nadzwyczajnego.
-Proszę o uwagę. Za chwilę przemówi nasz wielki wódz-Naszel Patem.-Po tych słowach od razu wśród elfów wybuchły gorące oklaski.
Nagle ustały. Oczy wszystkich zwróciły się na wgłębienie w korze drzewa ponad naszymi głowami. Tam właśnie pojawił się Naszel Patem. Był on tego samego jak wszystkie inne Nofeje. Jedyne co go wyróżniało to siwa broda z warkoczykami zakończonymi różnymi monetami. Ubrany był w brązowe spodnie, lnianą koszulę i czarną kamizelkę.
-Jak dobrze wszyscy wiemy, mamy wśród nas gości, którzy zwrócili się do nas o pomoc, a my im tej pomocy udzieliliśmy. Daliśmy im schronienie i bezpieczeństwo. Oczywiście to może nie wystarczyć. Być może będziemy musieli stoczyć z nimi kolejną bitwę, podobnej do tej, która miała miejsce w Aprilfall.-Po tych słowach wybuchła kolejna seria gorących braw. W tym momencie dostrzegłam Rebecke i Akera. Stali dokładnie po drugiej stronie.
-Będziemy musieli walczyć. Nie tylko o naszych gości, ale także o to, by na świecie nadal panowało światło. Walczymy również dla sprawiedliwości. Ta, która wyrządziła tyle zła na świecie musi odpowiedzieć za swoje czyny. Musimy pomścić, naszych rodaków, którzy zginęli z jej rozkazów.
Wierzę, że mogę liczyć na waszą odwagę i oddanie naszemu rodowi. Walczmy o to co dobre. Brońmy świata.
Po tych słowach rozległy się brawa, a wódz Nofejów rozpłynął się. Wzrokiem próbowałam odszukać Akera i Rebecke, ale nie było ich już  tam, gdzie ostatnio.
Ruszyłyśmy z Violi z powrotem do naszego domku.
-Jestem strasznie głodna-odparła zanim jeszcze otworzyła drzwi.-A ty?
Przyznam, że pomysł, aby coś zjeść był całkiem dobry. Nie jadłam nic od około dwóch dni.
-Co w ogóle mam w elfowej lodówce?-Spytałam będąc już w domu.
-Mamy sałatę, pomidora, paprykę i masę innych warzyw.
-Okay. Mi pasuje-odparłam wchodząc do kuchni.
-Serio?-Spytała Violin, wynurzając głowę z lodówki.
-Jak nie ma nic innego-powiedziałam i wzięłam sobie już obraną marchewkę.
-W takim razie smacznego.
-Dzięki-odparłam wychodząc z kuchni i idą do salonu, w którym stała sofa i dwa małe fotele.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Chciałam otworzyć, a Violin powiedziała, że to zrobi.
Nawet ją lubię, chociaż nigdy nie sądziłam, że zaprzyjaźnię się z takim kimś jak ona. Poukładana, mająca dobre oceny, ubierająca się w sukienki i różnorodne kolorowe sweterki. Zupełne przeciwieństwo mojej osoby.
-No dobra.Wejdź-usłyszałam głos Violin dochodzący od drzwi.
-Mamy jakieś wieści?-Spytałam od razu, gdy do salonu wszedł Aker.
-Aktualnie nic. I to dosłownie. Glidia zachowuje się całkiem spokojnie, a wszyscy dobrze wiemy, że bardzo jej na tobie zależy, i że musi cię mieć w Dniu Księżyca za pięć dni.
-Czyli co robimy?-Spytała Violin, stająca za Akerem.
-Czekamy.
-Czekamy?-Spytałyśmy obie na raz.
-Tak. Jedyne co nam pozostało to czekanie. Glidia albo zaatakuje albo i nie.
-Nie możemy tak po prostu nic nie robić!-Wykrzyknęłam i zerwałam się z kanapy.
-A co chcesz zrobić? Zaatakować? Po co?
Wzruszyłam ramionami.
-Amanda. Aker ma rację. Musimy czekać. Za pięć dni wszystko się rozstrzygnie.
-No dobra-wymamrotałam i z powrotem usiadłam na kanapie i dokończyłam swoją marchewkę, w trakcie, gdy Violin odprowadziła Akera do drzwi.
-A. Jeszcze jedno. Naszel Patem prosi, aby nie opuszczać domków po zmierzchu. Podobno w okolicznych lasach grasuje jakieś zwierzę. Lub osoba. Tak, więc nie wychodźcie z domu.
-Okay-odparła Violin.
Na krótką chwilę nie mogłam złapać oddechu. W lasach panuje jakieś zwierzę, lub co gorsza osoba.
Mój sen. Ucieczka przed tajemniczą postacią, upadek ze wzgórza i dziwne szepty.
,,Dusza tej, która zaczęła przepowiednię i która już nic nie uratuje."
Miejmy nadzieję, że to nie będzie prawda.
-Am,wszystko w porządku?-Spytała Violin i usiadła obok mnie na kanapie.-Jesteś strasznie blada. Idź może już się połóż. Sen dobrze ci zrobi.
Nic nie odpowiedziałam, tylko posłusznie wstałam i ruszyłam do swojego łóżka.
Słońce jeszcze nawet nie zachodziło. Była może czwarta, piąta godzina.
Nie położyłam się do łózka, ale z powrotem wróciłam do salonu. Rano zapomniałam się o coś spytać Violin.
-Pamiętasz jak rano zmiażdżyłaś tą żarówkę?
Przytaknęła głową.
-Skąd wiedziałaś, że możesz to zrobić? Skąd wiedziałaś, że nie możesz się zabić?
-Raz próbowałam to zrobić, ale po prostu nie mogłam. Żadna siła nie mogła mnie zabrać ze świata żywych.
-A skąd wiesz, że ja też taka jestem?
-Nie wiem. Myślisz tylko o śmierci, ale nigdy nie próbowałaś. Nie wiem. czy też jesteś taka jak ja, ale tak mi się wydaje. Jesteśmy inne. Pod wieloma względami.
-Dobrze wiem, że jesteśmy inne. Niestety.
I na tym skończyła się nasz rozmowa. Położyłam się do łóżka z nadzieją, że tej nocy nie będą mnie już nękać koszmary. Myliłam się. Koszmary uderzyły tym razem ze zdwojoną siłą.


W tym samym czasie w Aprilfall ...

-Macie ją znaleźć! Teraz! W tym momencie!
-Spokojnie-odparł pewien anioł.
-Jak mam być spokojna, kiedy nawet nie wiemy, gdzie ta dziewczyna się podziewa!
-Trzeba było lepiej pilnować Akera, wtedy już byśmy ją tu mieli.
-Gdy chcesz coś zrobić, lepiej zrób to sam-odparła brunetka i rozwinęła czarne skrzydła.


Szalona dziewczyna

_________________________________________

Wesołych Świąt kochani ;*